Zapominana sztuka – liżnykarstwo

Czym jest liżnykarstwo? Liżnyk – słowo trudne do przetłumaczeni a, coś pomiędzy kocem a dywanem, nie wiadomo skąd się wzięło. Robiono je jak się tu mówi „od zawsze”. Teraz stają się nie tylko źródłem dodatkowego dochodu, ale także źródłem tożsamości na dzisiejszej Huculszczyźnie. Są czymś unikalnym, bo wykonywane są niespotykaną nigdzie indziej techniką.

Pierwsze liżnyki możemy podziwiać już w Muzeum Huculszczyzny w Kołomyi. Zgromadzone tam liżnyki są kolorowe, pełne geometrycznych wzorów. Leżą za szybami gablot, ozdabiają ekspozycje obrazującą stroje ludowe. Gdzieniegdzie niedbale rzucone na jakiejś skrzyni czy ławie wpasowują się w całość zaaranżowanego wnętrza dawnej huculskiej chaty. Ekspozycje pokrywa warstewka kurzu, przedmioty choć piękne, zamknięte zostały w klatkach ze szkła, odgrodzone taśmami. Można zrobić im zdjęcie i przeczytać etykietkę z podpisem, żadna gospodyni jednak nie rozścieli ich na łóżku, nikt nie otuli się ich ciepłą wełną.

Na jarmarkach liżnyki kupują chętnie miejscowi, tak jak i turyści

Inne liżnyki spotykamy na bazarze w Kosowie. Falują one w powietrzu prezentowane przez sprzedawczynie w całej okazałości. Nie są tak kolorowe, bo obecnie najlepiej sprzedają się te w trzech stonowanych barwach naturalnej owczej wełny: szarej, białej i czarnej. Takie są też tańsze. „Strefa” liżnyków znajduje się gdzieś pomiędzy produktami oferowanymi turystom, a straganami z przedmiotami codziennego użytku. Bo obecnie funkcjonują one gdzieś na styku tradycyjnego rękodzieła, docenionego poza granicami Huculszczyzny i bardzo chętnie kupowanego przez turystów oraz przedmiotów wciąż towarzyszących mieszkańcom pobliskich wiosek w życiu codziennym. Sprzedawczynie rozściełają wełniane dywany na stoiskach prezentując ich grubość, pokazując wzory i zachwalając liczne walory: łyżniki są ciepłe, naturalne. Owcza wełna jest szorstka, ale za to naturalnie rozgrzewa, pobudza krążenie. Pomaga na bóle kości, bóle głowy. Wełna jest wyczesana jedno- lub dwustronnie sprawiając, że liżnyki „wyglądają” naprawdę ciepło, w sam raz, aby otulić się nimi, kiedy w drewnianej, niedogrzanej chacie dogasa już ogień w piecu. Na podłogach wyglądają nie tylko ładnie, ale także izolują przed zimnem. Mogą służyć również jako efektowna narzuta.

W warsztacie pani Marii Melnyczuk zobaczyć można jak powstają wełniane cuda

Dopiero jednak w warsztacie pani Marii Melnyczuk zobaczyć można jak wełniane cuda powstają, jak nabierają kształtów sploty nici, jak wyłaniają się wzory grubej tkaniny. Ile wysiłku i pracy rąk wymaga stworzenie z gęstej plątaniny owczego runa dywanu, który w przyszłości trafi na bazar lub sprzedany zostanie od razu na zamówienie. Bo pani Maria jest znana ze swojego fachu i ceniona w okolicy. Ma zamówienia z całego regionu. Warsztat znajduje się w przybudówce z tyłu rodzinnego domu. Pomieszczenie jest małe i otulone szczelnie folią. Wełna przechowywana jest tam w stanie surowym, trzeba więc ją chronić przed wiatrem, który mógłby dostać się do wnętrza przez szczeliny między deskami. Proces tworzenia liżnyka zaczyna się jednak dużo wcześniej: najpierw należy przygotować wełnę. Umyć, wysuszyć i wyczesać. Tak powstaje przędza. Następnie pani Maria za pomocą obracającego się prędko wrzeciona formuje w palcach grubą nić. Ta właśnie nić zwana „motaszką”, nawinięta na motowidło może być następnie pofarbowana, jeżeli zamówienie dotyczy kolorowych wzorów. Przy pracy warto jest śpiewać, w rękodzieło wpisują się dobre myśli, dobry nastrój i dobre intencje ich twórców. Następnie na dużych krosnach nić zamienia się w tkaninę. Ręce pani Marii są sprawne, wykonuje szybko ruchy, które zna już na pamięć przeplatając nić na krosnach. Niegdyś liżnyki zszywano ze sobą, aby były większe, obecnie krosna są na tyle duże, że pozwalają na wykonanie ponad metrowego dywanu. Na koniec gotowy liżnyk należy wyczesać. Jedno lub obustronnie, zgodnie z życzeniem klienta i z przeznaczeniem tkaniny. Gotowy liżnyk puszy się dumnie, czekając na swojego nabywcę.

Pani Maria jak wiele innych kobiet nauczyła się tej sztuki w domu, pomagając starszym. Tak przekazywano wiedzę w wielu domach, obecnie twórców jest jednak z roku na rok coraz mniej. Po raz pierwszy miała okazję opowiadać o swojej pracy, radzi sobie jednak świetnie wprawiając wszystkich w dobry nastrój radosnym usposobieniem i energią. Jeżeli liżnyki pani Marii przejmują te cechy swojej twórczyni, to z pewnością będą wspaniałym, budzącym dobre wspomnienia dopełnieniem wystroju wnętrza domu, w którym zamieszkają.

 

Autorka tekstu: Iga Cichoń
Autorzy zdjęć: Dorota Chojnowska, Dariusz Dąbrowski, Małgorzata Pociask

Comments are closed.

Partnerzy