Legendy Karpat, Więcej

Doboszowe pieczary

Ze szczytu Halicza roztacza się tak wspaniały widok, że aż dech w piersiach zapiera i żadna inna bieszczadzka góra nie może się z nim równać. Widać stąd, jak okiem sięgnąć, całe Bieszczady z najwyższym Pikujem i połoniną Równą na Rusi Zakarpackiej, a nawet szczyty Gorganów, karpackiego pasma górskiego graniczącego z Czarnohorą. W pogodną noc podobno można dostrzec wręcz światła Lwowa. Miejsce to jest szczególnie bezpieczne, zwłaszcza dla kogoś, kto by chciał ujść pogoni i ukryć się. Stąd można bowiem było bezkarnie obserwować smolaków i harników, którzy, bywało, zbiega tropili.

Aleksy Dobosz, ten najsłynniejszy hetman karpackich zbójników, kiedy pewnego razu gorąco zrobiło się wokół niego i musiał precz uchodzić z Czarnohory i Gorganów, właśnie Halicz wybrał na swoją kryjówkę. Tuż pod jego szczytem były wykute w skałach pieczary.

Bojkowie z Wałosatego nazywali je piwniczi, ale przecież z piwnicami niewiele miały wspólnego. Kiedy i kto wykuł w skale owe pieczary, nikt nie wiedział, musiało to być zatem bardzo dawno temu, może nawet jeszcze zanim Wołosi przybyli w te strony. Niewiadome było także ich pierwotne przeznaczenie. Potem mieli w nich schronienie w czasie deszczów parobcy, wypasający na połoninach Halicza i Krzemienia stada wołów i owiec. Jedno wszakże było pewne, owe pieczary zostały bez wątpienia uczynione ręką ludzką, nie były to zatem samoczynnie powstałe jaskinie, jak choćby ta pod szczytem Tarnicy.

Dobosz miał w górach wiele kryjówek. Musiał je jednak bardzo często zmieniać, bowiem tropiący go harnicy wywodzili się także spośród miejscowej ludności i znali dobrze górskie zakamarki. Na jarmarkach i targach rozpytywali ludzi, czyli kto nie widział jakich obcych w górach się ukrywających?

Bo trzeba wam i to wiedzieć, że w górach nie tylko panowie zbójnicy się ukrywali, ale i inna hołota, jako to koniokradzi, pospolici rabusie i zwyczajni oszuści. Jako że za głowę Dobosza wyznaczono sowitą nagrodę, wielu było takich spośród kmieci, co go tropili i gotowi byli w ręce harników wydać. Nie mógł zatem Dobosz czuć się nigdzie nazbyt bezpiecznie, dlatego na swoje kryjówki wybierał miejsca odosobnione i położone wysoko w górach.

Kiedy przebywał na Haliczu, miał ze sobą część swojej kompanii, samych największych chwatów, takich, co to im nawet lisowczycy nie mogli dorównać. Dość powiedzieć, że razem wychodzili z takich zasadzek i opresji, że aż wierzyć się nie chciało, by mogła się z nich mysz wyśliznąć. Tu na Haliczu mieszkali w owych pieczarach i niczego im nie brakowało , bo Żyd karczmarz z Bukowca dostarczał im wszelkiego jadła i napitku, jakiego sobie zażyczyli. Płacili mu złotymi dukatami. Żyd w wydaniu przynajmniej na razie Dobosza nie widział żadnego interesu, boby dukaty, które mógł zarobić, wraz z jego schwytaniem przepadły. Wiedział o tym i Dobosz, więc o swoje bezpieczeństwo zbytnio się nie troskał.

Jako że była to już późna jesień i pasterze dawno zegnali z połonin swoje stada, w wysokich górach żywego człowieka nie uświadczył. Dobosz postanowił przezimować na Haliczu, a z wiosną ruszyć na powrót w Czarnohorę i swoich zbójników na świętego Wojciecha ponownie w kupę zbrojną zebrać. Jak zamierzył, tak też uczynił.

Żyd, dopiero kiedy Dobosz odszedł z Halicza, powiadomił pułkownika harników, że jakowaś banda ukrywa się w górach. Ci, kiedy tam doszli, zastali już tylko ślady po zimowaniu Doboszowej kompanii. Rozwścieczeni postanowili zburzyć pieczary, tak, by już nigdy nikomu nie dały schronienia. U wejścia podłożyli beczułkę prochu i podpalili lont. Wybuch ogromny głośnym echem rozniósł się po górach i wejście do pieczar uległo zawaleniu. Dobosz był już jednak wówczas daleko stąd.

Podobno jeszcze wiele lat później śmiałkowie z Wołosatego, Bukowca, Beniowej i innych nadsańskich wsi szukali wejścia do tych pieczar z nadzieją, że może jakie skarby zostawił w nich Dobosz. Niestety, nigdy nikomu nie udała się ta sztuka. I dzisiaj próżno by podejmować ten trud na nowo, bowiem nawet nie wiadomo, z której strony Halicza znajdowały się owe pieczary, a rozkopywanie wszystkich rumowisk skalnych to zbyt duży wysiłek, mogący okazać się mało zyskownym przedsięwzięciem.

Wybrane legendy pochodzą z książki Andrzeja Potockiego „Księga legend karpackich. Bieszczady, Beskid Niski, Czarnohora i Gorgany”.
Autor zebrał w niej 179 legend karpackich wydobytych z zakamarków ludzkiej pamięci, wyblakłych ze starości, wydawałoby się nikomu już niepotrzebnych.

Autor tekstu: Andrzej Potocki
Grafika z książki: Agnieszka Dziama

 

 

 

Comments are closed.

Partnerzy