Ludzie, Muzyka, Obwód iwanofrankowski

W świecie Romana Kumłyka

Małą, niepozorną chatka na szczycie wzgórza w dzisiejszej Wierchowynie, dawnym Żabiem wypełnia unikalna atmosfera. To świat Romana Kumłyka i jednocześnie świat zanikających już w dzisiejszej rzeczywistości unikalnej tradycji muzycznej. Niewielkie pomieszczenie na piętrze wypełniają skarby przeszłości. To instrumenty regionu Huculszczyzny, zgromadzone i ocalone przed zaginięciem w niepamięci.

Zmarły w roku 2014 Roman Kumłyk przeszedł do historii jako największy z muzyków współczesnej Huculszczyzny. Był wirtuozem w swoim fachu, multiinstrumentalistą, który wskrzesił muzyczną tradycję na Huculszczyźnie i pomógł promować ją w nowoczesnej formie. Koncerty Romana Kumłyka i jego zespołu „Czeremosz” zasłynęły na całym świecie, w tym w Polsce, którą często odwiedzał, od lat 90. ubiegłego wieku. Współpracował między innymi z Filharmonią Lubelską i Warszawską, Ośrodkiem Praktyk Teatralnych Gardzienice. Przyjaźnił się z Orkiestrą Świętego Mikołaja w Lublinie, był częstym gościem na Festiwalu „Mikołajki Folkowe”.

Jak sam mówił: eksponaty zbierałem przez 25 lat. Są w nim stroje, hafty, różnorodne rzemiosło, narzędzia, dokumenty, wydawnictwa o Huculszczyźnie – Włodzimierz Szuchiewicz, Oskar Kolberg, Stanisław Mierczyński, Stanisław Vincenz. Wreszcie instrumenty ludowe, od trombity do drumli. Są wśród nich dudy, flety, 8 przeróżnie zdobionych cymbałów – najstarsze mają 150 lat, najmłodsze 50, jest 24 skrzypiec, bębny”.

   Córka Romana Kumłyka, Natalia, prezentuje grę na trombicie huculskiej

Artysta poświęcił życie nie tylko gromadzeniu dorobku materialnego kultury muzycznej Huculszczyzny, ale także dokumentacji bardziej ulotnej i nieuchwytnej tradycji – samej muzyki. Przez lata spisywał melodie, uczył się je odtwarzać na gromadzonych i wykonywanych przez siebie własnoręcznie instrumentach. Był samoukiem, ale niewątpliwie mistrzem w swoim fachu, który ocalił niematerialne dziedzictwo swojej małej ojczyzny od zapomnienia i dał mu nowe życie – w postaci licznych wykonań koncertowych, nowych aranżacji, płyt muzycznych.

Obecnie dziedzictwo Romana Kumłyka przejęła jego córka, choć za życia nie przypuszczał on, że jedna z dwóch dobrze zapowiadających się studentek medycyny przejmie odpowiedzialność za dalsze losy huculskiej tradycji muzycznej. Natalia Kumłyk odziedziczyła talent po ojcu. Opanowała bezbłędnie grę na instrumentach i jak ojciec, wszystkiego nauczyła się sama. W małym muzeum urządzonym w Wierchowynie organizuje obecnie warsztaty muzyczne prezentując technikę gry, opowiadając o tradycjach towarzyszących muzyce. Bo muzyka była integralną częścią życia Hucułów.

Pierwszym istotnym kontekstem w jakim zostaje przywołana są obrzędy weselne. Roman Kumłyk – sam grający poza „Czeremoszem” w kapeli weselnej – opowiadał: muzykanci weselni muszą być dobrze zorientowani w melodiach obowiązujących w każdej wsi, szczególnie w repertuarze obrzędowym. Pewnego razu skrzypek, który mnie zastępował, nie znał zakarpackich melodii zastolnych – był problem. W Werchowynie śpiewom akompaniuje sopiłka, bajan (akordeon guzikowy) i skrzypce, a na Zakarpaciu musi grać cała kapela. Gramy, a tu nikt nie śpiewa. Ja nawet wiem, za jakimi melodiami weselnicy na Zakarpaciu lubią śpiewać, a jakich nie lubią. Wesela to ciężka praca. Na wesele zespół stawia się w sobotę około jedenastej rano. Muzycy zaczynają od przygrywania przy ubieraniu „sosnoweńkiego dereweczka” – rózgi weselnej, część z nas w tym samym czasie montuje nagłośnienie. Potem cała kapela towarzyszy młodym w drodze do urzędu stanu cywilnego. Po powrocie rozpoczyna się zabawa, a goście schodzą się nawet do dziesiątej wieczorem. Impreza czasem trwa do rana. Po kilku godzinach odpoczynku zespół bierze udział w orszaku weselnym do cerkwi i znów do poniedziałkowego poranka.”

Innym przywoływanym przez artystę zwyczajem był zwyczaj kolędowania. Jak każdy Hucuł byłem kolędnikiem, w tym pięć lat berezą w dziecięcej grupie kolędniczej. Byłem wybierany na przewodnika śpiewów, bo już od dziecka znałem bardzo dużo pieśni. Nie sprawiało mi kłopotu zapamiętanie nawet stu dwudziestu jeden zwrotek piosenki o Oleksie Doboszu. „Ojcze Nasz” jeszcze nie znałem, a o Doboszu umiałem zaśpiewać. Podobno za stołami wujek grał, a mnie trzymano na rękach, żeby było lepiej słychać, jak śpiewam”.

Nie można też nie wspomnieć, jak ważną rolę odgrywała muzyka w obrzędach magicznych towarzyszących życiu spędzanemu tradycyjnie na połoninach podczas półrocznego sezonu wypasu. Konkretne dźwięki instrumentów sygnalizacyjnych, rogów pasterskich, trombit, fujarek zaznaczały czas szczególny, czas przejścia. Obwieszczały nadejście świtu, nastanie wiosny po długiej zimie, towarzyszyły narodzinom człowieka, a także żegnały go przy ceremoniach pogrzebowych… Według starej zasady magicznej hałas, kakofonia dźwięków odstrasza złe siły. Wszelkie zabiegi magiczne, na wpół czerpiące z tradycji chrześcijańskiej, na wpół przywołując echa dawniejszych – pogańskich jeszcze – sił i bóstw władających przyrodą i ludzkim losem, miały za zadanie ochronę zdrowia i życia ludzi. Wychodzący na przełomie kwietnia i maja na połoniny pochód zwierząt i pasterzy zaczynający sezon wypasu był szczególnie narażony na ataki „złego”. Nie tylko prowadził w groźne góry, pełne niebezpiecznych skał, urwisk skalnych, jak i groźnych zwierząt, ale i w przestrzeń niebezpieczną, nieoswojoną, gdzie w skalnych zakamarkach czaiły się dawne, groźne siły, zło…

Wymarsz odbywał się przy akompaniamencie dźwięków wydawanych przez najróżniejsze instrumenty dęte, pieśni, pokrzykiwań, głosów ludzi i zwierząt mieszających się ze sobą. Zło musiało odejść, aby zapewnić nadchodzącym bezpieczny sezon w górach.

Najbardziej kojarzonym z Huculszczyzną instrumentem sygnalizacyjnym jest trombita. Jej pochodzenie nie jest do końca znane. Przywędrowała zapewne z Azji, gdzie również spotyka się jej odmiany na przykład towarzyszące swoim głębokim dźwiękiem obrzędom w klasztorach buddyjskich. Odgłos trombity powinien być donośny, przypominać dźwięki gromu, szelest lasu, szum bystrego górskiego strumienia. Huculska trombita jest wyjątkowo lekka choć mierzy blisko cztery metry. Tradycyjnie powinna być wykonana z dwóch gatunków drewna. Główny trzon ze smreki – suchego świerka. Następnie wydrążony trzon owijano pasami z kory brzozy zbieranej na wiosnę. Aby trombita była gotowa do gry musi być odpowiednio nawilżona. W tym celu namaczano ustnik wodą, ale także „pojono” wódką…

Dzięki takim ludziom jak Roman Kumłyk, jego córka Natalia oraz wielu innych kontynuujących jego dzieło muzyków tradycja muzyczna Huculszczyzny będzie trwać. I choć obecnie miesza się, jak wszystko, po trochu z „ukraińskim disco”, po trochu zaś z zachodnim popem, to jednak dalej pozostaje żywa.

Wszystkie cytaty pochodzą z wywiadu z Romanem Kumłykiem opublikowanym w „Piśmie Folkowym” nr.110/111:
https://pismofolkowe.pl/artykul/huculska-muzykanie-zaginie-4397
Аutorka tekstu: Iga Cichoń
Аutorzy zdjęć: Andrzej Błoński, Dariusz Dąbrowski

Comments are closed.

Partnerzy