Aktualności

Dziewiętnastowieczne łowy w Karpatach

Polowanie współcześnie budzi niezwykłe kontrowersje, a wiele osób nie darzy myśliwych szacunkiem. Nie wchodząc w spory światopoglądowe, chciałbym przedstawić tutaj garść informacji o tym jak polowano w Karpatach Wschodnich w XIX wieku. W wielu korespondencjach zamieszczanych na łamach „Łowca” ich autorzy podkreślają wyjątkowość Karpat Wschodnich jako terenów łowieckich nie tyle ze względu na pewność sukcesu myśliwskiego, ale na sam charakter tutejszych polowań i możliwość obcowania z górską przyrodą. Jednocześnie pojawiały się opinie, że prawdziwy myśliwy cieszy się polowaniem niezależnie od jego efektów. Na marginesie warto wspomnieć, że wśród osób, które polowały w „naszej” części Karpat wymienić można także tak znanych ludzi pióra jak Aleksander Fredro (1793–1876), Wincenty Pol (1807–1872) i Zygmunt Kaczkowski (1825–1896). W twórczości wszystkich trzech wymienionych odnaleźć można wątki łowieckie. Twórca „Zemsty” był przy tym autorem krążącego przez kilka dekad wyłącznie w odpisach, ale bardzo popularnego w środowisku myśliwych wiersza pt. „Polowanie”. Utwór będący pochwałą tradycji łowieckich z przeszłości, otrzymał nowy tytuł „Dawne polowanie” i po raz pierwszy ukazał się drukiem na łamach „Łowca” już po śmierci komediopisarza.

Łowy na niedźwiedzia

Galicyjskie Towarzystwo Łowieckie skupiało elitę myśliwych zaboru austriackiego. W tym środowisku szczególnym szacunkiem otaczano osoby, które przywiązywały duże znaczenie do dawnych tradycji. Ceniono również myśliwych odznaczających się odwagą, jeśli nie wręcz brawurą. Przykłady takich postaci można odnaleźć czytając teksty publikowane na łamach „Łowca” – organu GTŁ. Jeszcze w latach 80. XIX wieku niektórzy myśliwi w regionie polowali na niedźwiedzie z oszczepem w ręku, a osaczone przez psy dziki skłuwali kordelasem. Tak na łowy chadzał Kazimierz Osuchowski. On również w 1879 roku na polowaniu w okolicy miejscowości Sokoliki Górskie, pochwycił żywcem młodego niedźwiedzia. Zwierzę zostało podarowane Józefowi Tyszkowskiemu (zm. 1882), właścicielowi rozległych dóbr w historycznej ziemi sanockiej i przemyskiej. Człowiek ten należał do najbardziej znanych i poważanych myśliwych polujących w Karpatach Wschodnich. On to urządzał z wielką pompą polowania na niedźwiedzie w Bieszczadach. Po jego śmierci, jeden z korespondentów „Łowca” napisał: Smutno i pusto w naszych górach, smutno, bo nie odzywa się trąbka po kniei z wtórem grających ogarów, jak to dawniej bywało. – Łowców prawdziwych niewielu, a i ci z małym wyjątkiem radzi by nową modę wprowadzić do górskiego myślistwa, zarzucają psiarnie, używają ludzi do wypłaszania zwierzyny, ale jakiej – lisów, zajęcy, których u nas zawsze niewiele, i sarn, a to wedle mego starosanockiego zapatrywania nie zwierzyna, lecz zwierzynka. (…) Do niedawna było to jeszcze jako tako, lecz ze śmiercią Józefa Tyszkowskiego, który w jesieni lub zimie zwykł był zjeżdżać do swych dóbr górskich, i jak prawdziwy łowiec polował na grubego zwierza, z jego śmiercią wszystko się skończyło.

Warto zaznaczyć, że w Karpatach Wschodnich występowało najwięcej niedźwiedzi na terenie całego zaboru austriackiego. W świetle sprawozdań nadsyłanych corocznie przez starostwa galicyjskie, w 1882 roku w Galicji upolowano 23 niedźwiedzie. Wszystkie zostały strzelone na terenie powiatów wschodniokarpackich (Bohorodczany 5 osob., Dolina 6 osob., Kosów 2 osob., Lisko 2 osob., Nadwórna 5 osob. oraz Stryj 3 osob.)

Ciężki los drapieżników

Czytając źródła z tamtego okresu spotkać się można z określeniami „zwierzyna pożyteczna” i „zwierzyna szkodliwa”. Do pierwszej kategorii zaliczano m.in. jelenie, sarny, dziki, zające. Do drugiej przede wszystkim ssaki i ptaki drapieżne. Jako zwierzynę szkodliwą określał wilki już patent cesarski z 1786 roku. Warto wspomnieć, że w 1877 roku. władze niedawno powstałego Galicyjskiego Towarzystwa Łowieckiego uchwaliły wypłacanie z funduszy organizacji nagrody za tępienie wilcząt w wysokości 5 złotych reńskich za sztukę. Do tego samego grona co niedźwiedzia i wilka, zaliczano również rysia. Na te drapieżniki nie tylko polowano, ale zezwalano na ich zabijanie wszelkimi metodami. Jak widać akcja wilcza z okresu PRL nie była wynalazkiem współczesności. Obecność wilków i niedźwiedzi w karpackich lasach w XIX wieku traktowano przede wszystkim jako zagrożenie dla powszechnej wówczas gospodarki pasterskiej. Takie podejście do zwierząt drapieżnych powodowało, że w karpackich wsiach pojawili się wilczarze i niedźwiednicy – osoby specjalizujące się w tępieniu dużych drapieżników. Postać jednego z bieszczadzkich wilczarzy – Bazylego Kocabińskiego, leśniczego w majątku Jabłonki i Kołonice, opisał w artykule zamieszczonym na łamach „Dzienniku Rolniczego” w 1866 roku Ignacy Sołdraczyński (1820–1894), właściciel wspomnianych dóbr. Ów leśniczy w ciągu kilkunastu lat miał zgładzić 97 wilków, za co otrzymywał wynagrodzenie. Zarabiał również na sprzedaży wilczych skór, a nawet łap i kości. Zabobonna ludność wierzyła, że wymiatanie przy ich pomocy żłobów ma przynosić powodzenie w gospodarstwie. Znajdował również zastosowanie dla wilczego sadła: Ten Bazyli Kocabiński był oryginałem skończonym. Najzabawniejsze było jak wracał przez wieś z lasu. Można było godzinę wprzód wiedzieć, że jest we wsi, bo psy wyły wniebogłosy na niego, smarował snie bowiem buty zawsze tłuszczem wilczym2. Wojciech Krukar podczas zbierania materiałów od dawnych mieszkańców Bieszczadzkiego Worka zapisał wspomnienie o Jurku Dybaczu (Bazylaku), który przed II wojną światową mieszkał w Mucznem. Pracował w prywatnych lasach najprawdopodobniej jako łowczy, a znany był w okolicy jako niedźwiednik. Miał upolować w sumie 49 niedźwiedzi, za co ponoć dosłużył się emerytury.

 

Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z całą treścią artykułu, który jest dostępny w 55 numerze Karpackiego Przeglądu Społeczno-Kulturalnego.

 

Autor artykułu: dr Łukasz Bajda

Comments are closed.

Partnerzy