W artykule Andrzeja Potockiego poznamy losy XVI ikony Matki Boskiej Rudeckiej. Historyczna ikona przedstawia półpostać Matki Boskiej trzymającej Dzieciątko Jezus, dwóch aniołów, 16 proroków oraz Joachima i Annę.
„..Po najeździe Tatarów na Podole w 1612 r. w zgliszczach spalonego drewnianego kościoła w Żeleźnicy, ikonę znalazł Jerzy z Goraja Czuryłło. Mimo że kościół doszczętnie spłonął, ikona w cudowny sposób ocalała z pożogi. Jedynym dowodem tego tragicznego zdarzenia był odciśnięty ślad końskiej podkowy na twarzy Matki Boskiej. Po raz pierwszy fakt istnienia ikony odnotowano na karcie dokumentu w 1649 r. Jednakże już wcześniej ikona była sławna w tej części Rusi. Świadczą o tym jej liczne kopie pochodzące z XVI wieku, a więc sprzed okresu, zanim ikona znalazła się w Rudkach. Kopie Matki Boskiej Rudeckiej znajdowały się w Uhercach, Paniszczewie, Dolinie, a wzorowana na ikonie rudeckiej Matka Boska Tychwińska — w kościele w Lesku i Kostarowcach.
Znalezioną w Żeleźnicy ikonę ofiarowano kościołowi rudeckiemu. Rudki leżą nad rzeką Wisznia, dopływem Dniestru, przy drodze Sambor – Lwów i mają odległe początki sięgające przełomu XIII/XIV w. W czasach przynależności do Rzeczypospolitej otrzymały prawa miejskie. Samo miasto było kiedyś własnością rodziny Fredrów, która miała swoje dobra także w Bieszczadach. Należały do niej: Cisna, Hoczew i Rabe. W krypcie rudeckiego kościoła spoczywa m.in. Aleksander Fredro, najsławniejszy polski komediopisarz.
2 lipca 1921 r. odbyła się uroczystość koronacji obrazu Matki Boskiej Rudeckiej. Przewodniczył jej ordynariusz przemyski ksiądz biskup Józef Sebastian Pelczar, beatyfikowany 2 czerwca 1991 r. w Rzeszowie przez papieża Jana Pawła II w czasie Jego IV pielgrzymki do Ojczyzny. Od roku 1944 Rudki znalazły się w granicach związku sowieckiego. Mieszkańcy Rudek, zgodnie z sowiecko-polskim porozumieniem o repatriacji mniejszości narodowościowych, dostali nakaz opuszczenia miasteczka i przesiedlenia się do Polski. Około 1500 osób rozpoczęło swój exodus. Był rok 1945. Czterysta rodzin z dobytkiem, z bydłem i końmi, ze wszystkim, co można załadować do wagonów ruszyło w podróż z ojcowizny do ojczyzny. Rudeccy katolicy domyślając się losu, jaki czeka ich kościół, postanowili zabrać z niego wszystko co najcenniejsze, a przede wszystkim ikonę. Niestety starania o wywóz ikony zawiodły, NKWD nie wyrażało zgody. I nie dlatego, by nie zubażać rosyjskich dóbr kultury, bo ikonę czekała zapewne zagłada, ale dlatego, że w ich ateistycznym wychowaniu nie było miejsca dla Boga. Nie tylko szło o ikonę, ale o jej wota, o kościelne szaty i naczynia liturgiczne. W 1945 r. zanim ruszył transport wysiedleńców, ks. wikary Andrzej Pasterczyk przy pomocy rudeckich parafian ukrył w jednym z wagonów skrzynię z kościelnymi kielichami, monstrancjami, wotami i innym cennym sprzętem. Szaty liturgiczne rozdał pomiędzy parafian. Niedługo potem ks. Pasterczyk wrócił do Rudek po obraz, po wota i wreszcie po ponad 80-letniego ks. dziekana Michała Wojtasia, proboszcza rudeckiej parafii. NKWD nadal nie zezwalało na wywóz ikony, a ksiądz Wojtaś nie chciał bez niej wracać. Zebrał zatem ks. Pasterczyk wota w dwa kosze i znów ruszył do Polski. W Ustianowej, wtedy granicznej stacji sowieckiej, został poddany rewizji. W majestacie prawa zabrano mu złote wota, srebrne z pogardą rozsypano po torach. Pozbierał ks. Pasterczyk srebro Matki Boskiej Rudeckiej i wjechał do Polski. W 1946 r. ks. dziekan Michał Wojtaś wrócił z ikoną do Polski. Ikonę zdeponowano na zamku w Łańcucie, a potem przeniesiono ją do seminarium duchownego w Przemyślu. W tym samym roku kościół rudecki został zamieniony na magazyn owoców i ziemiopłodów. Zwrócono go wiernym dopiero w 1989 r…
..Dla katolików z Bieszczadów dzień intronizacji Matki Boskiej Rudeckiej, zwanej odtąd Królową Bieszczadów, nabrał szczególnego znaczenia, kiedy ks. kardynał Karol Wojtyła został papieżem. Coroczny odpust w Jasieniu został ustalony na pierwszą sobotę i niedzielę lipca. W 1992 r. odpust wypadł 4 i 5 lipca. Być może właśnie w tym czasie złodzieje rozpoznali teren. Do kościoła włamali się przez zakrystię w nocy z 6 na 7 lipca. Drzwi wiodące do zakrystii z zewnątrz są niewidoczne z okien plebani. Można z tamtej właśnie strony podejść pod kościół od potoku Jasieńka. Obraz umocowany był na stalowej lince na wysokości około 4–5 m. Opuszczało się go za pomocą kołowrotka, do którego przymocowana była owa linka. Zdjęcie obrazu wymagało współpracy co najmniej dwóch, a nawet trzech silnych mężczyzn”.